tytuł

2013/11/13

Chleba naszego powszedniego...

Skąd moda na domowe pieczenie chleba? Skąd potrzeba własnych bułek do kanapek i burgerów?
Bo zdrowe? Naturalne? Nieprzetworzone?
Bo chcemy się wyróżnić? Chcemy być lepsi od innych "zjadaczy chleba" i pokazać, że jemy "lepiej"?
Bo piekąc chleb wchodzimy na nowy poziom edukacji kulinarnej?
Tak, ta trzecia opcja to chyba mój przypadek. Metodą małych kroków, postanowiłam zrobić pierwsze podejście do pieczenia chleba.

Już dawno temu, przeglądając bloga http://pracowniawypiekow.blogspot.com/ miałam ochotę zrobić coś sama
- zwłaszcza, że większość przepisów Elizy wydaje się być nieskomplikowana.
Niemniej jednak postawiłam na wersję "łatwą, dla zapracowanych". Jak wyjdzie ten, to każdy wyjdzie - tak pomyślałam.

Przepis jest naprawdę prosty. Do wypieku użyłam:

150 g mąki żytniej (dałam typ 700, bo razowej nie udało mi się kupić)
250 g mąki pszennej
1,5 łyżeczki soli (ale można dać mniej)
2 g świeżych drożdży
250 ml wody
2-3 łyżki ziaren słonecznika

Zgodnie z przepisem Elizy, wszystkie składniki wymieszałam w misce i przykryłam wilgotną ściereczką, by nie obeschło i zostawiłam na ok 12 godzin. W sam raz na wyjście do pracy :)
Po pracy ciasto w misce  było lekko wyrośnięte, ale gdy przekładałam go do keksówki, już powoli opadało. Dodałam też ziarna słonecznika. Keksówkę wysmarowałam olejem i wysypałam na dno płatki owsiane (bo wciąż zapominam kupić otręby).
Chleb w keksówce, odstawiłam jeszcze na jakieś 30 minut w ciepłe miejsce, by podrosło.
Piekarnik rozgrzałam na maksa - ok 225 st C i wstawiłam keksówkę z wyrośniętym chlebem. Dodatkowo na dno piekarnika wstawiłam małą blaszkę z kostkami lodu. Podczas pieczenia woda paruje i delikatnie nawilża chleb. Po 10 minutach, zmniejszyłam temperaturę do 210 st C i piekłam przez kolejne 40 minut.
Efekt?

Wyszło naprawdę smacznie. W ciągu tygodnia zrobiłam już dwa takie bochenki. Choć ten drugi - jak widać na zdjęciach, niestety trochę popękał.
Kolejny krok - chleb na zakwasie!
Oczywiście nie oznacza to, że będę od razu hodować własny zakwas - why so serious? ;)
Pożyczę od kolegi. Podobno ma taki 100 letni... Trzeba to sprawdzić.

 

Tymczasem mój chlebek w wersji "łatwej, dla zapracowanych" najlepiej smakuje z masłem i popity mlekiem. Takim zimnym, z lodówki.
Smacznego!

2013/11/11

Rogale... Rogale...

11 listopada - to podobno jedyny dzień, w którym należy zjeść prawdziwego Rogala Świętomarcińskiego. Podobno tylko wtedy jest "prawdziwy".
Najlepsze i jedyne w swoim rodzaju są oczywiście w Poznaniu. Sprzedawane na wagę, okrutnie ciężkie, niebezpiecznie słodkie, bardzo kruche, lepkie od lukru, pachnące makiem i bakaliami.

Aż wstyd się przyznać, że pierwszy raz spróbowałam je dopiero dwa lata temu. Nic dziwnego, bo na Opolszczyźnie tradycji świętomarcińskich nie ma, w Małopolsce raczej też są rzadkością.
Pojawiają się cukiernie w których można dostać "Rogale Listopadowe", rogale orzechowe, rogale makowe i inne pseudo tradycyjne wynalazki.

Zastanawiałam się dziś nawet skąd ta tradycja, skąd ta moda na rogale... i trochę poszperałam.

Na ratunek jak zawsze przychodzi Wikipedia:
Tradycja ta wywodzi się z czasów pogańskich, gdy podczas jesiennego święta składano bogom ofiary z wołów lub w zastępstwie – z ciasta zwijanego w wole rogi. Kościół przejął ten zwyczaj, łącząc go z postacią św. Marcina. Kształt ciasta interpretowano jako nawiązanie do podkowy, którą miał zgubić koń świętego.
W Poznaniu tradycja wypieku rogali świętomarcińskich na 11 listopada istniała już na pewno w 1860, kiedy to opublikowano w Dzienniku Poznańskim najstarszą dziś znaną reklamę rogala świętomarcińskiego. Popularna jest jednak legenda, że tradycja w obecnym kształcie narodziła się w listopadzie 1891. Gdy zbliżał się dzień św. Marcina, proboszcz parafii św. Marcina, ks. Jan Lewicki, zaapelował do wiernych, aby wzorem patrona zrobili coś dla biednych. Obecny na mszy cukiernik Józef Melzer, który pracował w pobliskiej cukierni, namówił swojego szefa, aby wskrzesić starą tradycję. Bogatsi poznaniacy kupowali smakołyk, a biedni otrzymywali go za darmo. Zwyczaj wypieku w 1901 przejęło Stowarzyszenie Cukierników. Po I wojnie światowej do tradycji obdarowywania ubogich powrócił Franciszek Rączyński, zaś przed zapomnieniem tuż po II wojnie światowej uratował rogala Zygmunt Wasiński.

Tyle z historii. Ale skąd ta popularność?

Chyba największego kopa eksportowego rogale dostały w 2008 roku, kiedy UE przyznała Rogalom Świętomarcińskim certyfikat produktu regionalnego Chronionego Oznaczeniem Geograficznym.
Od tego czasu Poznań naprawdę świetnie wykorzystuje markę "rogala" do promocji regionu.

Szukam w sieci dalej, a tam...?
Allerogal.pl - strona internetowa jednej z poznańskich cukierni; trochę historii, trochę o produkcji, przepis (dość ubogi) i możliwość złożenia zamówienia - na jedyne takie certyfikowane rogale.
Rogale.pl - i tu podobnie strona cukierni: trochę historii, przepis (już nieco inny), możliwość zamówienia.
Rogalemarcińskie.pl - jak wyżej, dużo o tradycji, więcej zdjęć i bardzo szczegółowy przepis.
I chyba z niego będę korzystać jak w przyszłym roku sama zdecyduję się zrobić prawdziwe rogale świętomarcińskie.

Tymczasem muszę zadowolić się krakowską podróbką - "rogalem listopadowym".
A na dokładkę sięgnę po dzisiejszy wpis Krytyka Kulinarnego - też o rogalach, tych prawdziwych, z jedynych prawdziwie słusznych składników...

Nowości w jesiennym jadłospisie

Iz!
Chyba się nie doczekam na Twój wpis z Warsztatów...

Ja tymczasem postawiłam na eksperymenty w kuchni. Znasz mnie i wiesz, że jestem tradycjonalistką. Zawsze wolałam tradycyjna kuchnię, tę po babci, po mamie, zapamiętaną z dzieciństwa. Nowości w kuchni pojawiały się rzadko, a dania, których nie robiła wcześniej moja mama prawie nie pojawiały się na talerzu u mnie.
Jakiś czas temu postanowiłam to zmienić. Dlaczego? - nie wiem. Chyba zaczęło mi się nudzić w kuchni.
Może mam więcej odwagi, może więcej próżności - bo zwykle wszystko co robię szybko znika z talerzy....

Ale do rzeczy. W ostatnim wpisie odgrażałam się, że zrobię risotto.

Risotto - takie jak w Trufli. 
I zrobiłam!

Jestem z siebie dumna. Choć w sumie wstyd, że wcześniej tego nie robiłam i że tak się tym chwalę.
Inspiracji, jak zawsze było wiele, bo przepisów na risotto w sieci nie brakuje, ale podstawą dla mnie był smak Borowikowego risotto z oliwą truflową z ww. Trufli -TruflaKrakow.pl

Składniki - na 2 (duże!) porcje:

garść suszonych borowików (moczonych przez cały dzień)
1 litr bulionu + woda z grzybów
1 mała cebula
2 ząbki czosnku
ok 50 g masła
200 g ryżu Arborio
ok 100 ml białego wina
natka pietruszki
świeżo zmielony pieprz
tarty parmezan
oliwa truflowa do smaku

Borowiki i podgrzybki (te ususzone z poprzedniego wpisu) namoczyłam przed wyjściem do pracy.
Cebulę i czosnek drobno pokroiłam i przysmażyłam delikatnie na maśle. Do tego wsypałam ryż i pokrojone kawałki namoczonych grzybów i delikatnie przemieszałam.
Wodę z grzybów zlałam do bulionu (z kostki - sic!)
Do ryżu na patelni wlałam wino i po minucie - dwóch całe się wchłonęło. Podobnie z bulionem - cierpliwości mi nie brakowało, więc co 2-3 minuty dolewałam kolejną chochelkę grzybowego bulionu i delikatnie mieszałam, czekając aż płyn się zredukuje.
Kiedy bulion się skończył, a ryż był miękki (nie rozgotowany) dodałam natkę pietruszki, tarty parmezan, 2-3 łyżki oliwy truflowej. (Ile ja się jej naszukałam! ), do tego trochę pieprzu i całość przemieszałam. Po wyłożeniu na talerz dodałam jeszcze parę "piórek" parmezanu.
Nie soliłam risotto w ogóle, smaku w dużej mierze dodał bulion, grzyby i ser.
Wyszło przesmacznie! Ohm om om om.....



Zdjęcie bardziej przypomina kaszankę, a nie risotto, ale to wszystko przez brak światła... No i chyba bardziej skupiłam się na smaku niż na tym, by zrobić blogową sesję...

2013/10/02

Duma grzybiarza

Izoo, tak zastanawiam się czym mnie jeszcze zaskoczysz... samodzielne grzybobranie? No tego się nie spodziewałam. Mnie osobiście chyba szkoda by było czasu na snucie się po lesie w poszukiwaniu skarbów. Samodzielne grzybobranie, to opcja na pewno tańsza - niestety na placu Imbramowskim ceny niektórych gatunków grzybów mocno przekraczają ceny ryb czy mięsa (sic!) 
Po drugie, takie leśne znalezisko, na pewno przynosi więcej satysfakcji i napawa dumą, zwłaszcza, gdy trafi się całkiem okazały egzemplarz. Taki jak na przykład ten:


Ja niestety nie mam ani możliwości, ani czasu, ani nerwów do takich poszukiwań, więc zwykle udaję się na wspomniany już Plac Imbramowski. Dzięki temu mam już zapasy na wigilię. 

                                    


Podgrzybki i borowiki są już pięknie ususzone. Część zdążyła wysuszyć się na słońcu, część potraktowałam wiatrakiem, by nie zrobaczywiały.

...i kusi mnie, by zrobić risotto z borowikami. Naprawdę. Takie jak w trufli.... Dam radę?
Daję sobie czas do listopada!

Aaa... no i przy suszeniu pomagała mi oczywiście Xena. Obecna wszędzie tam gdzie ciepło - tu akurat ostatnie podrygi słońca....


2013/09/27

Sezon na...

Dżoł,

Muszę się pochwalić, że byliśmy w weekend po raz pierwszy samodzielnie na grzybach.
Ja do tej pory myślałam ze się kompletnie na tym nie znam.

To fakt, nie znam się zupełnie, pewnie więcej grzybów rozdeptałam niż zebrałam, a w koszyku (wielkanocnym!) królowały głównie podgrzybki (oczywiście myślałam ze to borowiki!).

Bartek robił zdjęcia muchomorom, ja hasałam pośród pajęczyn i pająków gigantów i ogólnie okazuje się, że odkryłam w sobie pasję do grzybobrań. Szkoda, że sezon się akurat kończy... a Plac Imbramowski daleko :(

I do tego mam dla Ciebie trochę gorszą wiadomość z zaufanego źródła grzybozbieraczy: kurek coraz mniej bo za zimno :(

Niemniej mam przepis petardę.

Podobno w oryginale było to risotto z borowikami.

Potem było kaszotto z boczniakami, a u mnie ewoluowało do bulgurotto.

Myślę, że grzyby mogą być dowolne, byle nie jakieś psiary (hmm...przypomnij mi na czym rosną boczniaki??) ;) ale kurki na pewno będą super pasowały!



Przepis Freestyle:

Boczniaki kroję na mniejsze kawałki, ewentualnie odkrawam twardsze nóżki. Jedną cebulę kroję w piórka. Boczniaki razem z cebulą podsmażam na oleju BEZ soli i pieprzu. To, jak już odstawię boczniaki z patelni.

Na tę samą patelnię wrzucam uprzednio ugotowany bulgur (trochę grubszy kuskus,pochodzi z jednej rodziny, ale trzeba go podgotować a nie tylko zalać wodą), kieliszek białego wina do odparowania i pół opakowania mascarpone.

To trochę oszukiwanie, bo przecież risotto gotuje się długo, dolewając bulionu, celebrując itepe

Tu jest wcześniej ugotowane ziarno (oprócz bulguru może być kasza perłowa, pęczak, kuskus, inna kasza), oszukane mascarpone. Ale przecież nie o to chodzi :) efekt końcowy jest naprawdę git!

Na talerzu doprawiam jeszcze świeżo mielonym pieprzem, twardym serem (grana padano, parmezan, bursztyn) i pietruszką.


PS

Wpis piszę u Łuczaja, can you believe it? Nie ma zasięgu ale internet jest!

2013/09/24

Kurki!

Izoo, zmotywowałaś mnie.
W sobotę miałam bardzo konkretny plan - zdobyć kurki.
Nie było to trudne, bo sezon grzybowy w pełni, trochę popadało, słońce czasem przyświeci, więc dostać kurki
w cale nie jest trudno. Piszę "dostać", bo oczywiście, ani mi się śni biegać po lesie w poszukiwaniu grzybów. Dla mnie grzybobranie, to po prostu wyjście na Plac Imbramowski. A tam stosy podgrzybków, borowików - małych, dużych, górskich, i jeszcze kanie, rydze, maślaki, wspomniane już kurki i całe mnóstwo leśnego dobrodziejstwa.



Kurki są piękne i świeże, a to oznacza, że w tygodniu będzie "Tagliatelle w sosie śmietanowym z kurkami
i pietruszką", pewnie jeszcze muffiny z kurkami i na jajecznicę też wystarczy...

...i to wszystko na pewno też na blogu wyląduje. :)



2013/09/22

Muffiny po węgiersku

Dlaczego po węgiersku? bo z papryką i salami - ot cała filozofia - to podstawowe dodatki do muffinów na słono, które ostatnio robiłam po raz pierwszy.
Tak - wstyd się przyznać, ale to mój muffinowy debiut.
Przede wszystkim chciałam przekonać się czy mi wyjdą, czy nie będą za suche, czy wyrosną, czy nie będzie zakalca. Zaczęłam od poszukiwania dobrego przepisu bazowego. Oczywiście wszyscy znajomi mają swoje sprawdzone przepisy i każdy twierdzi, że to właśnie jego przepis będzie najlepszy.
Ja postanowiłam znaleźć i sprawdzić "ten swój".



No i znalazłam! ...i będę go stosować bo jest prosty i szybki w przygotowaniu.

Składniki:
2 szkl. mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
100 g masła, roztopionego, ostudzonego
1 szkl. mleka
1 jajko
1/2 łyżeczki soli (choć ja dałam całą)

Dodatki:
1 papryka czerwona
5 dag salami pepperoni
1/2 cebuli czerwonej
(opcjonalnie) ser pleśniowy typu blue

Przygotowanie jest tak proste, że nie dziwi mnie popularność muffnek i ich obecność w niemalże każdej kawiarni, cukierni i śniadaniowych barach.


Połączyłam składniki, najpierw suche, potem mokre, całość delikatnie przemieszałam. (Podobno im dłużej się miesza, tym słabiej rosną i są mniej puszyste...) Dodatki wsypałam na samym końcu. Dodałam też niebieskiego Lazura, bo chciałam, by smak był intensywny i delikatnie słony.
Muffiny piekłam przez 30 min w temp. 180°
Trochę długo, ale to dlatego, że nie mam jeszcze formy do muffinów. Piekłam je w ceramicznych foremkach, które są większe niż te standardowe.


Wyszło naprawdę smacznie i co najważniejsze, rano nie miałam problemu - "co wziąć do pracy na drugie śniadanie?" Muffiny są w takiej sytuacji niezastąpione. Będę je robić częściej!
A... no i może w kupię sobie odpowiednią formę.

2013/09/16

Smak w książce

Każda szanująca się księgarnia ma regał z tzw. literaturą kulinarną. A w nim stosy Jamiego, Nigielli, rodzimej Grycanki, zestawy kuchni włoskiej, francuskiej, japońskiej, staropolskiej, do tego przetwory na każdą okazję, chleby, ciasta i ciasteczka, dania dla grubych, dania dla chudych i jeszcze całe mnóstwo innych, po które naprawdę nie mam już ochoty sięgać.
Mam wrażenie, że każda jest taka sama. Nic mnie już nie zaskakuje, nie powoduje ślinotoku, nie inspiruje...
Nie oznacza to jednak, że nie zdarzają się perełki... Otóż są i czasem trzeba niestety minąć regał kulinarny szerokim łukiem i poszperać w innych literackich zakamarkach, by trafić na tytuł "Literatura od kuchni" Bogusława Deptuły.



Po tę książkę sięgnęłam, bo... ładnie wygląda. Niestandardowy rozmiar - 19x19cm, okładka, co prawda miękka
i bez obwoluty, lecz pokryta (chyba) folią matową typu soft touch, wewnątrz piękne ryciny Macieja Jędrysika, czcionka - niczym z książek wydawanych tuż po wojnie i w latach 50-tych.
Tyle o formie, a treść? Treść zaskakująca.
Na początek Spis Rzeczy (co od razu sugeruje, że to nie będzie zwykły spis treści), a w nim menu: min. kanonicze, powieściowe, nowelowe, absurdalne, kryminalne, erotyczne...


Sięgam po menu nowelowe - tak na spróbowanie, a tam:

Szatańskie szampany albo bezczelność Gomory
Antoni Czechow, Szampan. Opowieści drapichrusta
I do tego przepis na: Koktajl z krewetek

Wyobraźnia i wnętrzności
Tadeusz Różewicz, Śmierć w starych dekoracjach
a do tego: Groszek z cielęciną Alla Romana

"Przyzwoita kobieta tak rurek z kremem nie je..."
Bohumil Hrabal, Postrzyżyny
i oczywiście nie może zabraknąć przepisu na: Rurki z kremem.

Do zakupu tej książki przekonał mnie jednak przepis, będący "daleką" wariacją kolacji u Salinów w Gepardzie Lampedusy, na

Makaron z kurzymi wątróbkami 

Składniki:
40 dag drobiowej wątróbki
1/2 szkl. śmietany 18%
1 łyżka masła
2 ząbki czosnku
2 cebule
1/2 szkl. czerwonego słodkiego wina (np. Marsali)
2 łodygi selera
sól, pieprz, oliwa
makaron tagliatelle

Wykonanie:
Rozgrzać oliwę na patelni, wrzucić oczyszczone i drobno pokrojone wątróbki. Jak się zarumienią, zdjąć z patelni, odstawić. Na tę patelnię wrzucić drobno pokrojone cebule i seler - zeszklić i dodać czosnek i masło. Podlać winem i odparować prawie w całości. Wrzucić wątróbki, podsmażyć. Wlać śmietanę i chwilę redukować.
Sos wymieszać z makaronem tagliatelle.

I co? Nie warto spróbować? ;)


Cała książka to zbiór błyskotliwych felietonów o kuchni w literaturze, które pojawiały się w 2009 r. na łamach Dwutygodnika i na pewno jest to jedna z lepszych (jeśli nie najlepszych) pozycji książkowych na jesień.
Ja zamierzam ją konsumować długo i ze smakiem...

2013/09/05

Sezon na słoiki

Kapusta kapustą, a u mnie, jak co roku o tej porze, półka" "spiżarka" zaczyna powoli uginać się pod ciężarem słoików i słoiczków.
Sezon był mocno ogórkowy, więc pozwoliłam sobie zrobić aż 3 rodzaje - kiszone, w zalewie musztardowej
i sałatkę z curry.
Nie mogę zapomnieć też o truskawkach, których co prawda było mniej, ale udało mi się zamknąć je w tradycyjnym dżemie, marmoladzie truskawkowo-czekoladowej (nowość w mojej kuchni!) i nalewce - która już dojrzewa, by zaskoczyć swoim smakiem w Wigilię.
Skoro już przy nalewkach jesteśmy, na zimę gotowa będzie także czereśniówka - zwana też likierem czereśniowym, bo jest słodka i gęsta jak prawdziwy, babciny likier.
A.... wracając jeszcze do dżemów, w tym roku po raz pierwszy pojawił się w słoiku ananas! Izoo, próbowałaś?
Ananas początkowo miał być w kompozycji z truskawkami i wanilią, ale truskawki niestety skończyły się szybciej niż przypuszczałam. Został więc sam - w postaci dżemu ananasowego wyszedł całkiem znośnie - w sam raz do naleśników i niedzielnych omletów na słodko.

Jest tego tyle, że powoli zaczęłam wynosić je do piwnicy...
M. mi nie pomaga przywożąc jeszcze butelki z sokiem malinowym i porzeczkowym "od Mamy".

I żeby tego było mało, w sobotę wróciłam z Placu Imbramowskiego z koszyczkiem jagód - bo nie wyobrażam sobie zimy bez jagód w syropie.


Smakują świetnie z serkiem homogenizowanym waniliowym, twarożkiem z naleśnikami lub po prostu z jogurtem naturalnym i musli.


Wykonanie jest dziecinnie proste:
Do wyparzonych słoiczków wsypuję jagody i zasypuję je cukrem ("na oko" - na mały 150 ml słoiczek daję
ok 3-4 łyżeczek cukru), a potem pasteryzuję przez 7-10 min., by zakrętki mocno złapały. I tyle!

...albo - aż tyle.

2013/09/03

Co z tą kapustą? - sequel





Hmm..

Okazuje się jednak że po czterech dniach jedzenia colesława ochota na kapustę przechodzi... W tym czasie kapusta oczywiście zaczyna gdzieś tam od środka gnić, przypominać o sobie i tym bardziej do siebie zniechęca...if ju noł lot aj min ;))


Ale ale... mam jeszcze w planach:
1. kapustę pieczoną - zobacz na Pinteresta pod hasłem "roasted cabbage" - jadłaś coś takiego?? Wygląda bosko!

Roasted cabbage with lemon! My mouth is watering!
Via Pinterest via Kalynskitchen.com

Oraz:
2. Kimchi - koreańską kiszoną kapustę pekińską, mega ostrą i kwaśną - jutro dokonuje finalnych zakupów, więc spodziewaj się relacji, może być naprrrawdę ostrrro ;) (i śmierdząco hehe)

PS a gołąbki to są najlepsze u mojej Babci i basta!





2013/09/02

Kurka rurka - czyli zakupy nie w Tesco, a w Lidlu

Uwielbiam Lidla
I Biedronkę
I Real
I Kauflanda w Krnovie

I Alberta w Krnovie. Tak, zwłaszcza Alberta, bo wydają co miesiąc gazetkę z przepisami, która jest cudowna, i ma piękne zdjęcia, i jest po czesku :)) ale, znów nie o tym!!


Miło tak pojechać do jednego sklepu i skomponować sobie kolację, zwłaszcza z fajnych składników.
Dzisiaj w Lidlu znalazłam kurki, kurczaka, śmietankę, pietruszkę i uwaga, hit: świeży makaron pappardelle za 2,99zł. Naprawdę, ciężko znaleźć taki makaron suchy, a ten nie dość, że jest świeży to jeszcze z mąki durum i w fajnej cenie. Porcja dla 3 osób, pomimo, że przed ugotowaniem makaronu wydaje się niewiele. No dobra, dwie osoby też dały radę :)



Przepis też nieskomplikowany, ale podaję do wiadomości:

1 pierś z kurczaka
200g kurek
pół cebuli
śmietanka 30%
natka pietruszki
makaron pappardelle

Na małej ilości oliwy z masłem podsmażyłam cebulkę. Dodałam kurczaka, pokrojonego w kostkę i obtoczonego w soli, pieprzu i oregano. Na koniec dodałam kurki, szczodrze dosoliłam i zalałam śmietanką. Dusiłam do zgęstnienia. A w międzyczasie makaron gotował się, według przepisu na opakowaniu, 3 minuty.

Szybkie i pyszne.


Zapomniałam o jednym ważnym składniku: wino!
Nie, no żartuję, akurat ten przepis nie wymaga dodania wina na żadnym etapie, ale miło wypić coś w trakcie.
(Uwaga, kryptoreklama: Martini Royale naprawdę sprawia, że świat jest piękniejszy! Wystarczą dwa kieliszki ;))

Burgeroza

Nein nein nein!
Muszę od razu w pierwszym zdaniu zaprotestować! Nein burgerom z mięsa! Mięso jest passe!

Jako, że na polu burgerów wegetariańskich poniosłam okrutną porażkę (pierwszy burger z ciecierzycy był o konsystencji ciapy, drugi burgery z ciecierzycy był o smaku przypalonej panierki, trzeciego i następnych już nie będzie > jak przyjedziesz to odwiedzimy Krowarzywa z najlepszymi wege-burgerami w stolicy!) chciałam Ci zaproponować burgera z łososia, wg przepisu Rachel Allen, z książki Food for Living.


Co potrzeba?

200g łososia (porcja z Biedy jest a-ku-rat)(nie żebym tu robiła jakąś reklamę, ale ten ich łosoś jest jednym z moich masthewów ;))
2 łyżeczki zmielonych nasion kolendry
2 łyżki stołowe posiekanej naci kolendry (ostatnio pominęłam, ale wiem, że daje potrawie kopa)
25g startego parmezanu (równie dobrze w tej roli sprawdza się każdy twardy ser, nawet cheddar...tak, tak z Biedy)
75g bułki tartej
sok i skórka z połowy cytryny
50g uprażonych na suchej patelni orzeszków piniowych (oczywiście wersja domowa może zawierać uprażone pestki słonecznika, dyni etc)
1 jajko, zbełtane (brak mi innego określenia w tym momencie, jeżeli masz/znasz ładniejsze daj znać - zrobię edit)
olej/oliwa do smażenia

Zaczynamy od łososia - po oskórowaniu kroję go na kawałki circa 2x2cm, a następnie podsmażam z 2 minuty ze zmielonymi nasionami kolendry, odrobiną soli i pieprzu do smaku. Kolendra w takiej postaci ma dość wyraźny cytrusowy aromat, który zadziwiająco dobrze pasuje do ryby. Podsmażenie ułatwia późniejszą obróbkę łososia.
Po ostygnięciu ryby (wystarczy aby dało się ją wziąć do ręki, nie musi być zimna) mieszam wszystkie składniki, oprócz jajka. Rozbełtane jajko dodaję na końcu i formuję 4 burgery. Zawsze w tym momencie ogarnia mnie rozpacz - cztery?? Jak to?? Tylko cztery?? ;) Następnie smażę burgery na rozsądnej ilości tłuszczu i voila!
Propozycja podania ze zdjęcia to tortilla wypełniona roszponką i papryką (podyktowane to było jedynie zawartością lodówki) i ukochany coleslaw.

PS. Po zrobieniu zdjęcia rozcięłam burgera na pół, rozłożyłam w tortilli wzdłuż i obłożyłam colesławem... nie wyglądało dobrze ale smakowało bosko!

PS2. Błagam, nie idź na skróty i nie rób burgera bez kolendry, naci, skórki z cytryny lub orzeszków piniowych. Przepis jest idealny właśnie dzięki tym składnikom!



Kulinarny fotoblog... czy aby na pewno?

Izoo, ile podjeść robiłaś do bloga? ile razy obiecywałaś sobie, jutro to już na pewno zrobię wpis?
Ja mnóstwo! I za każdym razem, gdy coś pichcę, chwytam za aparat z nadzieją "z tego na pewno będzie materiał na wpis". I dupa! guzik!

I chyba dlatego mój ostatni wpis był rok temu, tuż przed przeprowadzką do nowego mieszkania. Były plany na sesję kuchenną, sesję balkonową, sesję świąteczną - bożonarodzeniową i wielkanocną... Plan był na każdy sezon, na kwiaty balkonowe, na nowe szczepki, nowe warzywa wprost z doniczki. I co z tego wyszło?
Nie wiem jak Ty, ale ja mam wyrzuty sumienia - okrutne wyrzuty sumienia.

Może w zimie się uda..? Wierzysz w to?

Na pewno pozwolę sobie na małą zmianę formuły, bo chyba coraz mniej siedzę w kuchni, a moje zainteresowania (i wiem, że Twoje też!) nieco się rozrosły. Będzie mniej "kulinarnie" i mniej "foto". Właśnie tak.

Obecnie jestem na etapie poszukiwania stylizacji na ogród zimowy (no może balkon zimowy...) :) Balkon w wersji letniej już za mną - w ostatnią sobotę pozbyłam się krzaczków pomidorowych; wyschniętej tui, która się nie przyjęła; lawendy, która chyba nie polubiła warunków, jakie jej zapewniałam; kocanki, która była piękna, dopóki nie wyjechałam na wakacje i parę innych sezonowych roślinek...
Więcej o tym w następnych wpisach.

Jak chęci dopiszą, to i ja napiszę... :)

2013/09/01

Co z tą kapustą?

Izoo! Kolesław?!
Myślałam, że stać Cię na coś więcej? ;)
Choć w sumie, muszę przynać - zaskoczyłaś mnie. Co prawda spodziewałam się jakiejś tarty... może jakichś nowych przetworów... A tu kolesław! taki pospolity kolesław... 
A wiesz, że ja zawsze myślałam, że się pisze - colesław? :)
Sama wikipedia podaje, że nazwa surówki pochodzi z języka niderlandzkiego od słowa koolsla, które jest skrótem koolsalade (surówka z kapusty).

Ale do rzeczy.
Z czym mi się kojarzy kapusta? Z gołąbkami (trafiłaś w sedno!), bo tylko przy gołąbkach kapusta daje mi w kość. Zawsze się przy niej umorduję, poparzę palce, ochlapię całą kuchnię... Ale gra jest warta zachodu.
Mówiąc szczerze - smaka mi zrobiłaś pisząc o kapuście, bo teraz będą mi po głowie chodzić gołąbki... Takie z młodej kapusty... O takie:



Kolesław Kolesławem, ale i tak najbardziej niedoceniana jest czerwona kapusta, stara poczciwa "modro kapusto". Rzadko kiedy pojawia się na blogach w postaci wykwintnych surówek czy farszów.
Chyba w przyszły weekend zrobię. Jadę do GL to będzie jak znalazł na rodzinny niedzielny obiad. Jak zawsze w dwóch wersjach, na ciepło z ocetem i cebulką oraz na zimno - z majonezem! 

A co z tymi burgerami?! Dawaj przepis na mięso, bo mnie też do burgerów ciągnie, tylko szukam sposobu, by ostatecznie nie wyszła z tego bułka z mielonym. 
Czekam....

2013/08/28

Kolesław czy kolsloł, oto jest pytanie?


Jo, z czym Ci się kojarzy kapusta?

gołąbki

bigos

kiszona

?

Ale żeby zjeść całą główkę, co ja piszę - cały łeb kapusty, w 4 dni na surowo? Słyszałaś o czymś takim?

I już słyszę Twoje "kapuuustaaaa, no co Tyyyy? przecież my jemy kapustę często na obiad".

Ale dla mnie właśnie zaskakujące jest to, że to jest Coleslaw - pogardzana sałatka z białej kapusty, dodawana do pizzy w promocji, lądująca zawsze w śmieciach (pomimo że nie lubię wyrzucać jedzenia, bardzo ciężko jest przekonać panie z Pizza Hut, że jednak nie, dziękuję, ale nie chcę tej kapusty!).
I właśnie to jest Coleslaw - coś, czego nie mogliśmy przestać jeść, co chwilę słychać było odgłos szatkowania kapusty, tarcia marchewki i mieszania sosu... i od nowa! Delizioso!! Perfetto!!



Przepis od Whiteplate, lekko zmodyfikowany

kapusta, dla mnie najlepsza poszatkowana na bardzo cienkie i długie piórka
1 mała cebula, drobno pokrojona
1 marchew, starta na tarce o drobnych oczkach
70 ml naturalnego jogurtu
150 ml majonezu
1/2 łyżki chrzanu

(Do sałatki oczywiście jedliśmy burgery, ale to materiał na osobny wpis)

I pytanie tytułowe, bo przecież w sumie to dość istotna sprawa, co wolisz: swojskie "kolesław" czy z hamerykańska "kolsloł"? :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...