tytuł

2012/10/02

Książkowo i jesiennie



Niespodziewanie przyszła jesień.
Nic to, że jest już początek października. Niespodziewanie.
W szafie nadal letnie ubrania, klapki czekają przy drzwiach na wyjście, które nie nastąpi, a kurtki zamknięte w pawlaczu straszą i pohukują.

Zbliżają się zatem chłodne wieczory, spędzane pod kocem z aromatyczną herbatą, których nieodłącznym elementem jest dobra książka.
Zbliża się także, przynajmniej w moim przypadku, czas Wielkiego Głodu. Gdy tylko temperatura spada, mój organizm domaga się coraz to większych ilości jedzenia. Pewnie w środku mam jakiś rodzaj koksownika, który działa tylko na wysokokaloryczne paliwo.

Odebrałam dzisiaj z poczty zamówioną już jakiś czas temu książkę Rachel Allen i pomyślałam, że to dobry pretekst do napisania posta o książkach, które wpasują się w jesienne klimaty. A jakże, kulinarne!



Na początek przezabawna książka o krytyk kulinarnej z Nowego Jorku, która by napisać rzetelną recenzję ucieka się do przebrań, zarówno fizycznych jak i mentalnych. Naprawdę niezła lektura, przeczytałam ją już 2 razy, więc z chęcią oddam w dobre ręce. Ruth Reichl - Czosnek i szafiry, czyli sekretne życie krytyka w przebraniu

Druga pozycja to książka o tym, jak fotografować jedzenie. Cóż, przeżyłam małe rozczarowanie, gdyż jedyną informacją, która okazała się dla mnie nowa, a zarazem oczywista (dlaczego wcześniej na to nie wpadłam??), była sugestia, żeby używać matowych naczyń! Oczywiście zdjęcia zawarte w książce są jak najbardziej warte uwagi i analizy. Helene Dujardin - Ujęcia ze smakiem

"Z punktu widzenia struktury i tekstury mięsa największe znaczenie dla sztuki kulinarnej mają miozyna i aktyna. (...) Do zauważalnej denaturacji miozyny w mięsie z ryby dochodzi już w temperaturze rzędu 40 st.C. Aktyna denaturuje się w temperaturze około 60 st.C.W przypadku mięsa zwierząt lądowych - żyjących w środowisku, w którym muszą znosić o wiele wyższą temperaturę, a czasami spiekotę, miozyna podlega denaturacji w temperaturze rzędu 50 - 6- st.C (konkretna wartość zależy od czasu eskpozycji, pH itd.), a aktyna w 66 - 73 st.C." - tak, tak, to jest cytat z kolejnej książki. 398 stron chemii, fizyki i matematyki kulinarnej. Swoją drogą tytuł ma bardzo adekwatny do treści. Ciekawa jestem w jakim nakładzie się sprzedała ;)  Jeff Potter - Gotowanie dla geeków

I ostatnia pozycja - urocza Rachel Allen. Do tej pory oglądając jej programy naprędce notowałam przepisy i za każdym razem okazywały się totalnymi hitami. Wydała całkiem sporo książek, ale ta akurat najbardziej mi odpowiada i nie mogę się doczekać, kiedy wypróbuję kolejne przepisy i będziemy wzdychać i mlaskać nad wołowiną po koreańsku z ryżem i awokado albo wolno pieczonym kurczakiem z chilli i cytryną. Przepisy są proste, składniki niewyszukane, a więc trafione w 100%! Rachel Allen - Rachel's Food for Living.


Na mojej liście życzeń jest jeszcze kilka pozycji. Ale o tym w następnym wpisie. Najpierw czeka mnie wyszukiwanie, odpływ gotówki z konta i najprzyjemniejsza część - oczekiwanie na awizo. Jeszcze nigdy wycieczki na pocztę nie kojarzyły mi się tak dobrze!




2012/04/02

Klucze już mam!

Dziś odebraliśmy klucze. Powoli oswajamy się z myślą, że trzeba zorganizować przeprowadzkę, malowanie i najważniejsze - remont kuchni!
I tu pojawiają się jak zwykle pytania: JAKI KOLOR WYBRAĆ?

Na pewno elementy szarości. Ale czy nie będzie zbyt smutno, zbyt chłodno jak na kuchnię..?



No dobra - zatem spróbuję szarości przełamać energią czerwieni. Słodki, smaczny truskawkowy kolor będzie idealny. 



Szary i czerwony to klasyka. Ale czy nie za nudna? Może trochę zieleni? 
Muszę pomyśleć o ziołach.... Tymianek, rozmaryn, oregano i koniecznie mięta! No i trochę bazylii.... 



2012/03/10

Czas się pochwalić!

Myślę, że już najwyższa pora, by ogłosić wszem wobec, że - KUPIŁAM MIESZKANIE! (no dobra... kupiliśmy). Co prawda kredyt hipoteczny to najgorsza rzecz, jaka mi się ostatnio przytrafiła, bo raty będziemy spłacać do 2042 roku - ale grunt, że idziemy NA SWOJE.
Klucze odbieramy w kwietniu i zaczynamy od remontu. Najważniejsza będzie kuchnia. Plan już jest, ale czy uda się wszystko zorganizować tak, by efekt końcowy "miał jaja"? Nie wiem...
Podstawa to kolory: białe meble, czarne blaty, ściany lekko popielate, kilka czerwonych dodatków, zieleń ziół, kilka zdjęć babci Irenki i jakiś smaczny plakacik...
Tak postanowiłam, ale wciąż szukam inspiracji. Niezastąpiona jest Deccoria.pl i mój osobisty pożeracz czasu - Pinterest.com







No i najważniejsze, w nowym mieszkaniu będę miała piekarnik! - coś czego mi okrutnie teraz brakuje. Będą ciasta, ciasteczka, tarty, quiche, muffiny, placki i pieczony schabik...

2012/03/03

Parę słów o sushi

Jest weekend. Jest czas na przygotowanie sushi.
Mimo że Krakowie jest coraz więcej sushi-barów i restauracji, wolę przygotować sama - zgodnie z zasadą "wiem co jem".
Przygotowanie sushi jest dość czasochłonne i wydaje się być skomplikowane, ale - przyznaję się - ja idę trochę na łatwiznę. Najwięcej zabawy jest przy sumeshi, czyli ryżu do sushi.

Przygotowanie ryżu:
- podstawa: ryż mus być dobrze wypłukany, wodę przelewam kilkakrotnie, dopóki nie będzie klarowna.
- gotowanie: na 1 szklankę ryżu przypada 1,2 szklanki wody; gotuję pod przykryciem do momentu wrzenia, a potem ok 10 min. na minimalnym ogniu; po zdjęciu ryżu z ognia trzymam go kilka minut pod przykryciem - podobno wtedy lepiej dojrzewa;
- ocet do sushi: podobno idealnie przygotowanie sushi zawiera mieszankę octu (1/2 szklanki), cukru (1/4 szklanki) i soli (1/2 łyżeczki), ale ja dodaję sam ocet w proporcji 3 łyżeczki octu na 1 szklankę gotowanego ryżu. I to też wystarczy.
Ocet dodaje się by ryż nie pochłaniał wilgoci, ryż musi być trochę lepki, ale nie "ciapowaty" czy "gumowaty".

Ryż robię "na oko". Nie używam handai - drewnianego naczynia do sushi, nie mam też uchiwa - wachlarza do studzenia ryżu, ani tym bardziej shamoji - płaskiej łyżki z drewna bambusowego do mieszania ryżu.
Moje główne narzędzie- ostry nóż do krojenia.

Składniki:
Oprócz przygotowanego wcześniej ryżu, po ręką mam:
- 2-3 arkusze prażonych wodorostów yaki-nori
- płaty wędzonego łososia
- paluszki krabowe surimi
- serek philadelphia (naturalny)
- majonez
- ogórek
- awokado
- czerwona papryka
to wszystko pokrojone w długie, cienkie paseczki.
- jako dodatek: coś zielonego (pietruszka, szczypiorek)
- czarny sezam
I jeszcze podstawa przy jedzeniu sushi:
- wasabi (pasta lub proszek)
- marynowany imbir
- sos sojowy.


Zwijanie maki-sushi to cała zabawa.
Na macie bambusowej (sudare) kładę arkusz prażonych yaki-nori i nakładam ryż (uwaga: lepiej się nakłada jeśli palce wcześniej zmoczy się w wodzie z octem). Gdy liść nori jest w całości pokryty ryżem, wzdłuż jednego z boków smaruję serek philadelphia i nakładam paski ogórka, awokado, surimi, łososia, trochę papryki (ilość i rodzaj składników traktuję w pełni dowolnie - daję to na co mam ochotę). Ważne jest by ilość składników była na tyle rozsądnie dodana, by zwinięcie liści nori nie było kłopotliwe.
Mata bambusowa przy zwijaniu maki-sushi jest niezastąpiona. Roluję matę tak, aby yaki-nori owinęło się wokół ryżu ryżu i nadzienia.
Potem kroję na małe kawałki (ok 1,5-2 cm)


Do kompletu też przygotowuję zawsze ura-maki-sushi - czyli sushi z liśćmi wodorostów do wewnątrz.
Ryż, ułożony na arkuszach nori, podsypuję czarnym sezamem lub posiekaną pietruszką (tak wiem - to mało japoński akcent, ale bardzo ładnie wygląda), a następnie przykrywam folią i delikatnie obracam na drugą stronę. Potem - jak leci: trochę majonezu lub serka, ryby i pozostałe składniki. Zwijam ostrożnie, by wszystko dobrze się skleiło. Potem kroję na małe kawałki (ok 1,5-2 cm).


Przygotowanie sushi sprawia ogromną frajdę... Polecam zwłaszcza na weekend, kiedy jest trochę wolnego czasu na taką zabawę. Idealnie jest jeśli wpadnie grupa znajomych, a w ręce będzie Choya - słodkie wino z zielonej śliwki ume...
O ulubionych trunkach napiszę innym razem!

2012/02/16

Faworki na prosto...


- czyli gdzie zniknęły wszystkie radełka!?

Tak - w Krakowie, tydzień przed tłustym czwartkiem nigdzie nie można kupić radełka.
Nigdy nie przypuszczałam, że będzie to dla mnie aż tak wielkim wyzywaniem. Niestety poległam na polu walki. Zawiódł mnie kleparz (stary i nowy), azorowy Lewiatan i Polo (do którego poszłam specjalnie po to jeb.... radełko!), Real, Carrefour (nie lubię złodziei, ale co tam - "potrzebne mi radełko!"). Idę dalej.  Jest DUKA! "Wydam pół wypłaty" - pomyślałam, "ale nie ważne! Pierwszy raz robię faworki, to chociaż  niech dobrze wyglądają." Qrwa nie ma! Trochę dalej, trochę drożej - Megapunkt. Niestety, trzy rodzaje noży do pizzy, a radełka nie ma! Dzień jednak nie był do końca stracony, bo z Galerii wyszłam z nowiuśkim wałkiem!

Poddałam się w poszukiwaniu radełka, by jeszcze przed 21. wrócić do domu, do kuchni... do faworków!

Zanim zaczęłam, porównałam kilka przepisów. Miałam wrażenie, że wszystkie są identyczne - różnica tylko i wyłącznie w ilości jaj (a w zasadzie w ilości żółtek) i sposobie smażenia - smalec lub olej.

Składniki:
0,5 kg mąki
4 łyżki śmietany
6 żółtek
2 łyżki cukru pudru
4 łyżki spirytusu
5 dag masła
4 łyżki wody
1 litr oleju

Mąkę przesiałam przez sito, by nabrała powietrza i lekkości; dodałam żółtka, cukier, śmietanę, rozpuszczone chłodne masło. Zamieszałam i dolałam spirytusu - cały kliszek, by faworki przy smażeniu dużo tłuszczu nie chłonęły.
Po 10 minutach zagniatania uznałam, że to jeszcze nie koniec - jeśli ciasto ma być fajnie związane musi być dobrze wyrobione. I napowietrzone - przez solidne ubijanie.
Ostatecznie ciasto wylądowało na godzinę w lodówce, a moje dłonie mogły w końcu odpocząć.

Faworki są tym smaczniejsze, im mają cieńsze ciasto - dobrze rozwałkowane, pokrojone na wąskie paski - ok. 3 cm szerokości i 10 cm długości. {W zawijaniu faworków, zawsze byłam dobra. Jak mama robiła faworki, to przeciąganie ciasta przez naciętą dziurkę, było moim ulubionym zajęciem....}

Zawinięte faworki smażyłam na oleju, dobrze rozgrzanym w rondlu z dużym dnem. Po 2 partii faworków, dobrze jest zmienić olej, bo się przypala i zmienia smak. Usmażone faworki odsączałam papierowym ręcznikiem. Taki ręcznik przydaje się zwłaszcza wtedy, gdy ma się w domu nienażartego drapieżnika, polującego na wszystko co ładnie pachnie.

Gdy faworki ostygły przyprószyłam je cukrem pudrem.





Nie będę skromna. Fawory wyszły pycha!
No może mogły być jeszcze bardziej kruche, ale... już się trochę czepiam.

2012/02/13

Wena

Zdradliwa wena, raz jest a raz jej nie ma...


Wena - Kaliber 44

I tak to z tą weną bywa, jak śpiewał Kaliber...a jak weny nie ma to zaglądamy do szuflady, grzebiemy głęboko, zdmuchujemy kurz i paprochy, montujemy coś z niczego i takim to sposobem mamy wpis na bloga.

Czyli można powiedzieć, że sukces... zwłaszcza jak się w międzyczasie zapomniało hasło do własnego bloga!




2012/02/07

Frencz kolasją

Czyli francuskie pierożki ze szpinakiem i fetą.


...czyli wpis z tumblr'owej wersji bloga - bo warto!






1 opakowanie ciasta francuskiego
2 opakowania mrożonego szpinaku (nie ma sensu dawać świeżego bo i tak zrobimy z niego papkę)
5 ząbków czosnku ( a co! trzeba tylko pamiętać, że ten wieczór należy spędzić w domu i nie wychodzić do ludzi)
1 opakowanie serka fetopodobnego
sól, pieprz, odrobina gałki muszkatołowej
żółtko do posmarowania pierożków
Najpierw przygotowujemy farsz: szpinak rozmrażamy i podduszamy na patelni z czosnkiem i przyprawami. Po lekkim ostygnięciu dodajemy fetę i mieszamy, tak jak ciasto na muffinki - zostawiamy większe kawałki sera.
Ciasto francuskie tniemy na kwadraty, nakładamy farsz. Po zlepieniu przyciskamy końcówki widelcem, co swoją drogą oprócz ułatwienia sklejania daje motyw dekoracyjny, smarujemy rozbełtanym żółtkiem i pieczemy w wysokiej temperaturze aż pierożki będą dobre.
Wiem, że ta końcówka przepisu jest dość enigmatyczna, ale mój gazowy piekarnik jest równie enigmatyczny i nigdy nie wiadomo jaka jest temperatura i w którym miejscu akurat ona się znajduje ;)
Pierożki najlepiej podać z sałatą skropioną winegretem i lekkim białym winem.
Kolasją smacznehą :)

Już pora...

Zawijamy rękawy i ruszamy z nowymi smakami w wersji Cuisinki 2.0
Czy będziemy miały wystarczająco dużo silnej woli...? czasu...? chęci....? inspiracji....?
Nie wiem.

W nowej wersji oprócz przepisów i równie smacznych zdjęć - tych z kuchni i z podróży, pojawiać się będą inspiracje wnętrzarskie, gadżety, wyszukane artykuły i ulubione książki. Jednym słowem wszystko co lubimy i czego potrzebujemy, by przeżyć kolejny dzień za biurkiem.

Od czego zacząć?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...